I znów zbliża się 1 listopada.
Ten dzień co rok nabiera większego znaczenia. Co rok dochodzi osoba, którą w tym dniu odwiedzam i kolejny żal o to, że w takim miejscu.
W tym roku szczególnie, choć nie po raz pierwszy...znów nie ta kolejność, znów to rodzice żegnali swoje dziecko, patrzyli jak jej ciało wjeżdża w trumnie do pieprzonego dołu. Jak rzucają na nią piach, jak powoli pod nim znika, jak po kilkunastu minutach, widząc tylko wieńce i krzyż, na którym tabliczka z jej imieniem, nazwiskiem i wiekiem... rzucać pytania w przestrzeń: jak oni maja to dziecko swoje tam same zostawić?! Żeby matka po kilka razy dziennie chodziła na cmentarz nie wiedząc jak dalej żyć.
Bo to nie do wyobrażenia.
To nie ta kolejność!
Bo nie powinni rodzice robić pochówku swoim dzieciom. Bo rodzice nie powinni zostawiać dzieci swoich, kiedy te jeszcze rodzin swoich założyć nie zdążyły. Nie powinien młody człowiek odchodzić bez zapowiedzi, nagle, bo raz zasłabł... Zasłabł, szpital, badania w normie... a za dwa dni go nie ma. 46 lat i śmierć. Dwóch synów i śmierć. Co najmniej o 40! lat za wcześnie.
To nie ta kolejność!
Bo nie powinni rodzice robić pochówku swoim dzieciom. Bo rodzice nie powinni zostawiać dzieci swoich, kiedy te jeszcze rodzin swoich założyć nie zdążyły. Nie powinien młody człowiek odchodzić bez zapowiedzi, nagle, bo raz zasłabł... Zasłabł, szpital, badania w normie... a za dwa dni go nie ma. 46 lat i śmierć. Dwóch synów i śmierć. Co najmniej o 40! lat za wcześnie.
A co w głowie mojej?
Że ostatni raz widziałyśmy się na moim weselu, że wiele razy byłam w pobliżu a nie wstąpiłam na kawę. Nie miałam pojęcia co u nich słychać. Dużo lat nas dzieliło, ale pokrewieństwo bliskie. Żałuję. Żałuję, że moi rodzice nie z tych co bez zapowiedzi rodzinę odwiedzają. Którym się nie chce. Bo gdyby im się chciało to byśmy widziały się za młodu częściej i może w dorosłości nie było by mi głupio ot tak, na 20 min wdepnąć. Wtedy bardziej by się wiedziało jak chłopaków wesprzeć. Oni nie krępowali by się pytać i przyjmować a ja proponować.
Że ostatni raz widziałyśmy się na moim weselu, że wiele razy byłam w pobliżu a nie wstąpiłam na kawę. Nie miałam pojęcia co u nich słychać. Dużo lat nas dzieliło, ale pokrewieństwo bliskie. Żałuję. Żałuję, że moi rodzice nie z tych co bez zapowiedzi rodzinę odwiedzają. Którym się nie chce. Bo gdyby im się chciało to byśmy widziały się za młodu częściej i może w dorosłości nie było by mi głupio ot tak, na 20 min wdepnąć. Wtedy bardziej by się wiedziało jak chłopaków wesprzeć. Oni nie krępowali by się pytać i przyjmować a ja proponować.
Dlatego dzieci moje i mojej siostry widują się często. U babci kilka razy w tygodniu, i to mało - siostra przyjeżdża co sobotę, czasem co drugą żeby się pobawili. Z czasem częstotliwość będzie pewnie mniejsza, ale pamiętać o sobie będziemy i dzieciom przykład dawać, pokazywać co ważne, wiedząc po co to wszystko. Bo choć oboje swoje rodzeństwo maja (będą mieć), to mają też siebie wzajemnie, bo to nasze rodzeństwo przecież zostaje rodzicami chrzestnymi naszych dzieci... To najbliższe osoby. Chcemy żeby nasze dzieci mogły na siebie liczyć, żeby chcieli i umieli się wzajemnie wspierać. Bo rodzina to nie tylko mieszkańcy jednego domu. Rodzina może rozjechać się po świecie ale na święta zjeżdża. Cała zwykle. Do rodziców. I rodzina jest nie tylko dopóki Ci rodzice żyją. Ona powinna być szczególnie rodziną, kiedy przy tym świątecznym stole wymieniają się najstarsi z najmłodszymi. Powinno być oczywiste, że tradycja zostaje, a obowiązki naturalnie dzielone bo uczestniczą w tym pokolenia. Te osoby, których ubywa to dziadkowie, ciocie, wujkowie naszych dzieci. Dlaczego one mają nie doświadczyć świąt w dużym gronie, kiedy stoły trzeba łączyć a krzesła pożyczać od sąsiada? Marzy mi się, żeby tak było. Żeby kiedy rodziców naszych zabraknie, święta nadal były w coraz to powiększającym się gronie a nie każda z nas trzech w osobnym domku... Jakbyśmy nagle obce sobie się stały, tylko przez rodziców scalone.
Dbajcie o relacje w rodzinie. Niech te dalsze staną się bliskimi. Bo czy siostra cioteczna jest bliska? Średnio. Chyba że spojrzeć na to oczami jej rodziców. To przecież rodzeństwo rodzone z Twoimi rodzicami. Gdyby tak całe życie pracować nad tą relacją, to były by piękne pokoleniowe rodziny. Na to pracuje ja ze swoją siostrą. Dla siebie i dla naszych dzieci. I dla rodziców naszych, niech widzą, że trzymamy się razem, że rzeczywiście dali nam wielki dar, dając nam siebie na wzajem. I teraz my wykorzystujemy go dalej. A co z tego będzie... To już dzieci same zdecydują, ale próbować warto.
W głowie też refleksja taka...,że
życzę sobie aby umrzeć, kiedy już ożenię swoich synów... Kiedy pochowam swoich rodziców, wiedząc, że postarałam się, żeby ich starość nie była samotnością, tęsknotą i cierpieniem. Kiedy wnuki wychować pomogę i z mężem dom po sobie zostawię. Kiedy stworzę ogrom pięknych wspomnień swoim dzieciom, nauczę je co ważne a na co czasu szkoda. Pokażę co to miłość, współczucie, pomoc. Kiedy stworze dom o jakim marzę...dla siebie i dzieci, w którym zawsze mówi się prawdę, w którym pachnie ciastem, w którym miłość widać i czuć od progu, w którym każdy czuje się dobrze, w którym goście są mile widziani i ciepło ugoszczeni, w którym każdy ma swój własny kąt, mały azyl, choćby we 3. w jednym pokoju mieszkać miało. W którym panuje zgoda ale i prawo do własnego zdania. Sztuki kompromisu chce ich nauczyć i dzielenia się ostatnim kawałkiem cukierka. Pewności siebie i odwagi żeby walczyć o swoje. Odpowiedzialności, żeby umieli zadbać o swoje rodziny.
I wtedy spokojnie będę oczekiwać dni swoich końca. Wtedy dzieci nad tym grobem, w którym ja...będą jak najbardziej na miejscu. Może zapłaczą tęskno, może wnuki coś wspomną, napomkną...ale lamentować nikt nie będzie bo przecież taka kolej. Nie mogło być inaczej. Już każdy się tego spodziewał będzie.
Spokojnego dnia Wam życzę.
Refleksji i zadumy, jeśli w inne dni czasu brak, to ten na to poświęćcie. Czasem warto. Czasem trzeba.