30 października 2016

1.11


I znów zbliża się 1 listopada.
Ten dzień co rok nabiera większego znaczenia. Co rok dochodzi osoba, którą w tym dniu odwiedzam i kolejny żal o to, że w takim miejscu.
W tym roku szczególnie, choć nie po raz pierwszy...znów nie ta kolejność, znów to rodzice żegnali swoje dziecko, patrzyli jak jej ciało wjeżdża w trumnie do pieprzonego dołu. Jak rzucają na nią piach, jak powoli pod nim znika, jak po kilkunastu minutach, widząc tylko wieńce i krzyż, na którym tabliczka z jej imieniem, nazwiskiem i wiekiem... rzucać pytania w przestrzeń: jak oni maja to dziecko swoje tam same zostawić?! Żeby matka po kilka razy dziennie chodziła na cmentarz nie wiedząc jak dalej żyć. 
Bo to nie do wyobrażenia.
To nie ta kolejność!
Bo nie powinni rodzice robić pochówku swoim dzieciom. Bo rodzice nie powinni zostawiać dzieci swoich, kiedy te jeszcze rodzin swoich założyć nie zdążyły. Nie powinien młody człowiek odchodzić bez zapowiedzi, nagle, bo raz zasłabł... Zasłabł, szpital, badania w normie... a za dwa dni go nie ma. 46 lat i śmierć. Dwóch synów i śmierć. Co najmniej o 40! lat za wcześnie.

A co w głowie mojej?
Że ostatni raz widziałyśmy się na moim weselu, że wiele razy byłam w pobliżu a nie wstąpiłam na kawę. Nie miałam pojęcia co u nich słychać. Dużo lat nas dzieliło, ale pokrewieństwo bliskie. Żałuję. Żałuję, że moi rodzice nie z tych co bez zapowiedzi rodzinę odwiedzają. Którym się nie chce. Bo gdyby im się chciało to byśmy widziały się za młodu częściej i może w dorosłości nie było by mi głupio ot tak, na 20 min wdepnąć. Wtedy bardziej by się wiedziało jak chłopaków wesprzeć. Oni nie krępowali by się pytać i przyjmować a ja proponować.
Dlatego dzieci moje i mojej siostry widują się często. U babci kilka razy w tygodniu, i to mało - siostra przyjeżdża co sobotę, czasem co drugą żeby się pobawili. Z czasem  częstotliwość będzie pewnie mniejsza, ale pamiętać o sobie będziemy i dzieciom przykład dawać, pokazywać co ważne, wiedząc po co to wszystko. Bo choć oboje swoje rodzeństwo maja (będą mieć), to mają też siebie wzajemnie, bo to nasze rodzeństwo przecież zostaje rodzicami chrzestnymi naszych dzieci... To najbliższe osoby. Chcemy żeby nasze dzieci mogły na siebie liczyć, żeby chcieli i umieli się wzajemnie wspierać. Bo rodzina to nie tylko mieszkańcy jednego domu. Rodzina może rozjechać się po świecie ale na święta zjeżdża. Cała zwykle. Do rodziców. I rodzina jest nie tylko dopóki Ci rodzice żyją. Ona powinna być szczególnie rodziną, kiedy przy tym świątecznym stole wymieniają się najstarsi z najmłodszymi. Powinno być oczywiste, że tradycja zostaje, a obowiązki naturalnie dzielone bo uczestniczą w tym pokolenia. Te osoby, których ubywa to dziadkowie, ciocie, wujkowie naszych dzieci. Dlaczego one mają nie doświadczyć świąt w dużym gronie, kiedy stoły trzeba łączyć a krzesła pożyczać od sąsiada? Marzy mi się, żeby tak było. Żeby kiedy rodziców naszych zabraknie, święta nadal były w coraz to powiększającym się gronie a nie każda z nas trzech w osobnym domku... Jakbyśmy nagle obce sobie się stały, tylko przez rodziców scalone.

Dbajcie o relacje w rodzinie. Niech te dalsze staną się bliskimi. Bo czy siostra cioteczna jest bliska? Średnio. Chyba że spojrzeć na to oczami jej rodziców. To przecież rodzeństwo rodzone z Twoimi rodzicami. Gdyby tak całe życie pracować nad tą relacją, to były by piękne pokoleniowe rodziny. Na to pracuje ja ze swoją siostrą. Dla siebie i dla naszych dzieci. I dla rodziców naszych, niech widzą, że trzymamy się razem, że rzeczywiście dali nam wielki dar, dając nam siebie na wzajem. I teraz my wykorzystujemy go dalej. A co z tego będzie... To już dzieci same zdecydują, ale próbować warto.

W głowie też refleksja taka...,że
życzę sobie aby umrzeć, kiedy już ożenię swoich synów... Kiedy pochowam swoich rodziców, wiedząc, że postarałam się, żeby ich starość nie była samotnością, tęsknotą i cierpieniem. Kiedy wnuki wychować pomogę i z mężem dom po sobie zostawię. Kiedy stworzę ogrom pięknych wspomnień swoim dzieciom, nauczę je co ważne a na co czasu szkoda. Pokażę co to miłość, współczucie, pomoc. Kiedy stworze dom o jakim marzę...dla siebie i dzieci, w którym zawsze mówi się prawdę, w którym pachnie ciastem, w którym miłość widać i czuć od progu, w którym każdy czuje się dobrze, w którym goście są mile widziani i ciepło ugoszczeni, w którym każdy ma swój własny kąt, mały azyl, choćby we 3. w jednym pokoju mieszkać miało. W którym panuje zgoda ale i prawo do własnego zdania. Sztuki kompromisu chce ich nauczyć i dzielenia się ostatnim kawałkiem cukierka. Pewności siebie i odwagi żeby walczyć o swoje. Odpowiedzialności, żeby umieli zadbać o swoje rodziny.

I wtedy spokojnie będę oczekiwać dni swoich końca. Wtedy dzieci nad tym grobem, w którym ja...będą jak najbardziej na miejscu. Może zapłaczą tęskno, może wnuki coś wspomną, napomkną...ale lamentować nikt nie będzie bo przecież taka kolej. Nie mogło być inaczej. Już każdy się tego spodziewał będzie. 

Spokojnego dnia Wam życzę.
Refleksji i zadumy, jeśli w inne dni czasu brak, to ten na to poświęćcie. Czasem warto. Czasem trzeba.

13 października 2016

kocham i zgoda

Kocham.
Kocham Cię. 

Kocham. Kocham. Kocham. 
I tak bym mogła tym moim dzieciom szeptać, powtarzać, krzyczeć bez ustanku. Szczególnie kiedy śpią. 
I pewnego razu, nosząc Adasia i szepcząc mu te słowa mnie olśniło. Bo poczułam wtedy przeogromną miłość, jakby powiększona jeszcze przez te słowa. Takie ciepło w środku. Pewność, że co by się nie działo ja dam radę. Ja góry przeniosę i Wisłę kijem zawrócę. 

Dla niego. 
I z tego olśnienia wyłoniły się wnioski i pomysł. A żeby do męża te słowa też wystosowywać częściej. Na koniec każdej kłótni, po krzykach i machaniu rękami spuścić powietrze z płuc i na nowym wdechu powiedzieć: 
- "Kocham Cię diable rogaty! No kocham i już zgoda.". 
Bo skoro słowa mają moc, mają siłę, to trzeba korzystać. 
Nie każdego stać na czekoladki czy kwiaty bez okazji, nie każdy pozwolić może sobie na wyjazd tylko we dwoje żeby miłość ocucić ale każdy, zawsze i wszędzie wyznać może miłość słowami. I to działa. Uwierzcie. Rozładowuje, oczyszcza, odświeża, otwiera nową kartę. 
Wiec spróbujcie, kiedy dziecko nabroi a wy już obok siebie stoicie... kiedy mąż do szału doprowadzi że ręka sama po talerz sięga, żeby nim o tą ścianę tuz za nim... kiedy własna Matka nie pamięta jak to było mieć małe dzieci, mieszkanie do ogarnięcia, obiad, pranie i czasu deficyt i dzwoni pogadać ..., kiedy Ty w samym środku armagedonu z pielucha Ona dzwoni i odbierasz bo nie wiadomo czy przypadkiem coś ważnego się nie dzieje a ona pyta "co słychać Kochanie" to Ty wtedy im wszystkim powiedz właśnie to "kocham Cię". 
I wtedy nawet ta mama obrazić się nie powinna, że akurat z nią nie pogadasz, i talerz na miejscu zostanie a dziecko się mocno do Ciebie przytuli.

A jak przeczytasz to odpowiedz czy Ty mówisz bliskim, że ich kochasz? 
Rozładowujesz w ten sposób podtrutą atmosferę?
Powtarzasz to dziecku swojemu co dzień, chociaż raz dziennie żeby miało pewność?

Kochajcie się:)

2 października 2016

zachowane

Czasem bardziej niż zwykle cieszę się, że pisać zaczęłam, bo dzięki temu takie chwile zachowuje na dłużej, na lata.
To, że zamieszczam w sieci pozwala na dotarcie do kogoś kto może nie docenia a by chciał, może kogoś motywuje, może komuś słowa z ust wyjmuje i On wtedy wdzięczny bo sam zastanawiać się długo nie musiał a wnioski jakby jego i przydadzą się...

I dziś na przykład, On tą zupę jadł o drugiej prawie w nocy... I głowę przytulał do mojego ramienia, kiedy chuchalam na zbyt ciepłego ziemniaka... Kiedy On zanosząc sie od kaszlu mówił, że to przy mamie dopiero nosek wydmucha i inhalowac sie zgodzi... Moja esencja miłości. Moje urzeczywistnienie miłości... Wtedy i do rana wydaje się na tyle daleko, że jeszcze chce się te uczucia spisać. Wtedy serce rośnie do nieprawdopodobnych rozmiarów i tak najprawdziwiej, najpoważniej chciałoby się temu dziecku nieba przychylić, żeby tą gwiazdkę to on sobie sam zdjął, dla dodatkowej przyjemności.
Miłość największa zawiera się w nieprawdopodobnie drobnych gestach i krótkich momentach...
O tym należy pamiętać i na te gesty czasu ani sił nie żałować.