27 sierpnia 2015

Najważniejsze...

Wiele bym chciała napisać...a może i nic z tego wszystkiego... Wiele się wydarzyło ostatnio, dobrego i koszmarnego, ale gdyby nie pewien dzień, nie wydarzyłoby się nic. Słowo pisane dociera lepiej niż mówione, więc wykorzystam fakt, ze stworzyłam to miejsce.

Drogi Mężu:

Napiszę o sile. O miłości. O niewyobrażalnym.

27.08.2011 - to już 4 lata. 48 miesięcy temu mówiliśmy "ślubuję Ci..." oraz "...w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego". 
Tyle się wydarzyło. Tyle mnie Kochanie nauczyłeś...
Nie sądziłam, że kiedykolwiek zawiodę się na osobie którą tak kocham, ale Ty pokazałeś mi, że wtedy nie kochałam wcale tak mocno.
Doświadczyłeś mnie...-nauczyłeś. Zraniłeś i zatroszczyłeś. 
Nie wiem czy istnieją związki gdzie w ogóle nie ma żalu, błędów, pretensji...nasz taki nie jest. 
I dobrze. 

Dopóki się nie nauczyliśmy siebie, nie zraniliśmy tak, że walizki pakowałam a Ty szedłeś spać do samochodu ... sądziłam, że bardziej kochać, szanować i dziękować nie można. 

Te cztery lata pokazały mi, że jednak można.

Kiedy wspominam te złe czasy jestem niesamowicie szczęśliwa, że się nam przytrafiły. Myślę, że nic tak nie umacnia jak przeżywanie razem wszystkiego co ludzkie...wszelkich słabości, zagubienia i wątpliwości. Teraz jest tylko lepiej. Piękniej. Miłości jakby więcej. Jakby świadomiej.

Może zbyt rzadko pokazuję, może zbyt rzadko mówię...ale kocham Cie Mężu niesamowicie!

Serce ze szczęścia mi rośnie jak widzę Cię z Naszym Synkiem. Jak widzę Jego radość, kiedy się bawicie. Bo nikt się tak nie bawi jak Tatuś :) Kiedy wraca szczęśliwy z "męskiej wycieczki" i opowiada przez kilka dni jak Tata przez płot skakał...
Kiedy po całym dniu w pracy jeszcze pytasz mnie co zrobić na kolacje...i ją robisz. Kiedy widzę jak nie umiesz odmówić innym pomocy... Jakim wspaniałym jesteś człowiekiem. Kiedy widzę, choć nie mówię, że wiem, ile dla Ciebie znaczę.

Wiem to Kochanie i wzruszam się zawsze na myśl o tym, że dla człowieka spotkanego zaledwie 6 lat temu można znaczyć tak wiele... Co dzień więcej. I czuć wzajemnie, tak samo.

Ostatnie dni były ciężkie. Niesamowicie. Kolejna próba. Kolejny znak. I kolejna rzecz, która nas umocniła.
Co dzień rano i po powrocie z pracy głaskałeś i całowałeś mój brzuch...tam była fasolka. Widziałam jak rozkwita w Tobie miłość do tych kilku milimetrów nas dwojga.
Nie sądziłam, że kiedykolwiek tego doświadczę... że poznam ten psychiczny ból. To rozdzieranie serca. 
Wszystko było tak dobrze... 
Ale widocznie tak musiało się stać.
Płakałeś ze mną...kiedy nie patrzyłam. Ja w łazience, Ty w pokoju. 
Słyszałam. 
Widziałam jak cierpisz...nie czułam się sama. Ani przez chwilę. 
Choć to mi pokazywano na kolejnych badaniach coraz wolniej bijące serduszko. Choć to ja czułam ból i wiedziałam co się dzieje... 
Ty wcale mniej nie cierpiałeś. 

To zdarzenie niesamowicie na nas wpłynie, wiem to. Wszystko dzieje się z jakiegoś powodu. Może trzeba było nam takiej tragedii żeby pewne rzeczy dostrzec, pewne zrozumieć.
Niczego się od życia nie dostaje ot tak. Bo się chce. I teraz, jeśli żeby mieć drugie dziecko musimy się zatrzymać, skupić, przygotować...to w porządku. Przyznaję życiu rację. Przyjmuję wszystko.

Czuję tak teraz... może zbyt świeże, może wciąż szok i niedowierzanie przeze mnie przemawia i napawa spokojem...Ale kiedy tak leżę, bo lekarz kazał odpoczywać...kiedy Ty z Alkiem na spacerze żeby nie odczuwał że coś złego się stało, takie mam właśnie spokojne myśli.

Choć On wie...
Moment, kiedy dziś rano położył mi rękę na brzuchu był momentem przepełnionym milionem uczuć. 
Robił tak często chwaląc się wszystkim, że tam jest dzidziuś, czy rano pytając jak dzidziuś spał...
A dziś powiedział poważnie, że wie, że dzidziuś się źle czuje... Znieruchomiałeś. Zabolało.

A to właśnie dzięki Niemu nie załamujemy się. Zapominamy na chwilę, bo tyle dzieje się tu i teraz. I pobawić się trzeba i uśmiechać, a wiadomo, że śmiech zaraźliwy...i wszystko będzie dobrze bo mamy Jego. 
Mamy Siebie i nic nas nie złamie. 
Mamy miłość, której nikomu nie pozwolimy pokonać. Nauczyliśmy się żyć razem, przeżywać razem, cierpieć razem, szanować się wzajemnie i wszystko to jest wspaniałe. 
Bo razem.

I wszystko przeżyję, wszystko przetrwam i na wszystko się godzę dopóki jesteśmy razem. Bo wierzę w sens. Wierzę że we wszystkim jakiś jest.

dziękuję

27.08.2011

25 sierpnia 2015

Co daje oszczędzanie?


Oszczędzanie zawsze gdzieś się przewijało w moim życiu. Balansowałam między bidowaniem a życiem ponad stan...i nie byłam szczęśliwa w żadnym przypadku i żadnego się nie uczepiłam. Nie umiałam tego wypośrodkować. Nie potrafiłam chyba określić o co dokładnie mi chodzi, na czym chciałabym oszczędzić, na czym mogę oszczędzić żeby mieć z tego satysfakcję i zyskać wyraźne korzyści dla całej rodziny.

I tak po latach-nie przesadzam zajęło mi to lata... musiałam dojrzeć zdaje sie, udało mi się zrozumieć o co w ogóle mi chodzi.

Ja oszczędzić mogę na ubraniach. Na dodatkach do domu...ale nie kosztem jakości i wyjątkowości. Myślicie, że nie można taniej ale wyjątkowo?
Pewnego dnia odkryłam DaWande. Hand made, unikatowe, wiem kogo wspieram, nie spotykam tej samej torby czy czapki u co trzeciej mijanej osoby i uwaga! płace mniej niż w sieciówkach oferujących lubiany przeze mnie styl. Second hand? Niestety nie dla mnie. Nie gardzę. Gdyby ktoś za mnie szukał to bardzo chętnie! Ja po prostu nie umiem tam niczego znaleźć. Nie mogę znieść zapachu... ale w internecie używane wyszukuje. Szczególnie dla Młodego u którego lubię mieć wybór. I tu problemu nie mam. Wygodnie, pachnąco, z filtrem wyszukuje co mnie interesuje:)

Fajne w oszczędzaniu na tym asortymencie jest to, ze się szuka...a szukając odkrywa nowe, fantastyczne miejsca, sklepy, osoby. To jest niesamowite. No i satysfakcja-"poszukałam, poświęciłam czas ale za to zrobię jeszcze zakupy na kolacje i wydam tyle samo co bez kolacji w pierwszym lepszym sklepie sieciowym".

Na czym nie oszczędzam? Na jedzeniu. Nie łaszczę się na promocje mięsa czy wędlin, chyba że jest to mój sprawdzony sklep i akurat jest promocja, to wezmę. Nie kupuje zamienników tańszych firm, zawsze czytam skład na odwrocie. Często zdarza się, że tańsze okazuje się zdrowsze ale niestety bywa i tak że w takim tańszym nie ma NIC poza śmieciami :( 

Staram się być też kreatywna w kuchni. Jest to połączone z moim czasem niestety bo cały zapał odbiera mi kilkanaście godzin w pracy ale jak wpadnę w rytm to wymyślam. I okazuje się, że wychodzi wtedy dużo taniej i zdrowiej bo nie lecą w kółko naleśniki, jajecznica i kotlety z kurczaka (a propos lepiej indyka-kurczaka rzadko dzieciom dawajcie, proszę). A zamiast można placuszki z cukinii, samodzielnie przygotowane musli, babka piaskowa bezglutenowa... Można odkrywać co zrobić z tego co się ma, nie licząc jedynie na gotowe przepisy. Dla wielu to pewnie oczywista oczywistość...ja musiałam do tego dojść z czasem.

Jak bidowałam to dlatego ze musiałam, jak żyłam ponad stan to z lenistwa. Bo skoro mam pieniądze to po co się wysilać...a teraz przede wszystkim mam cel. 


Mam na przykład małą skarbonkę krówkę, a do niej wrzucam pięciozłotówki. Już mi się utarł nawyk, że jak w sklepie dostaję 5zł reszty to od razu do innej przegródki ląduje. A w domu do skarbonki. W super szybkim czasie w ten sposób można uzbierać ciekawą kwotę! Nawet jak nie od razu jest cel na jaki przeznaczy się tą zbiórkę to znajdzie się on na pewno. Wiadomo, zapas zawsze dobrze mieć:) 
Skarbonkę ma też mój Synek. Wrzucamy do niego razem z mężem nadmiar tzw. miedziaków. I tak co ok. 2-3 miesiące, nie wiadomo skąd wyjmujemy w sumie jakieś 40-60zł i zamieniamy w sklepie. Zamienione na konto albo do koperty i na droższe zachcianki ma. Czasem sam wymyśla na co zbiera i od czasu do czasu prosi o przeliczenie pieniążków i pyta ile jeszcze. Czysta nauka, prawda? :)

Doświadczyłam też satysfakcji z oszczędzania i zyskałam na tym również jako człowiek. Tak zupełnie emocjonalnie, psychicznie...bo szukając alternatyw na zakupach z dzieckiem pokazuję mu, że wcale nie jest najlepsze to co najdroższe. Zdarza się, ale dlatego właśnie się szuka, poświęca czas i wie na co wydaje się ciężko zarobione pieniądze. Ucze tym samym na czym można oszczędzić a na czym nie warto, pokazuję co można zrobić z pieniędzmi zaoszczędzonymi. Pokazuję że dzięki oszczędnościom stajemy się bogatsi. Że właśnie tymi oszczędnościami dobrze jest się czasem podzielić. Bo jeśli udało nam się odłożyć to dlaczego by jakąś tego częścią nie pomóc potrzebującemu? Nie odczujemy tego, bo nie jest to bieżący budżet a ten leżący a wzbogacimy się o bezcenny, dobry uczynek. No i w myśl zasady "dobro, które dajemy wraca do nas z podwójną siłą" chyba warto, prawda? :)

Dokładnie selekcjonując kupowane rzeczy, nauczyłam się też bardziej je szanować. Staram się kupować przemyślane przedmioty i ubrania a później dbać o nie.
Dlaczego by ich nie sprzedać, kiedy mi się znudzą albo kiedy najdzie mnie na zmianę stylu? 


A warto też wspomnieć, że czasami selekcjonując dochodzi się do wniosku że mimo poszukiwań najlepsze okazało się najdroższe. Co wtedy? A no brać. Skoro okazało się najporządniejsze, najpiękniejsze to patrz kilka zdań wyżej... taką rzecz można później sprzedać. I suma sumarów koszt wychodzi o połowę mniejszy. Albo będzie nam służyć X lat i w przeliczeniu wyjdzie, ze kosztowała nas kilka złotych.

W drugą stronę - nie szanując zakupionych rzeczy, tym samym wydanych na nie pieniędzy wiele tracimy. Kupuje się wtedy szybko, bez pomyślunku - jak mawia moja Mama, później piętrzą nam się te rzeczy, jedno do drugiego nie pasuje bo kupione pod wpływem chwili i za bardzo nie ma co z tym zrobić...znacie to?

A może udało mi się kogoś zainspirować? :)

źródło zdjęć: google :)