26 czerwca 2016

dzień Taty

(opóźniony o czym pisałam na facebook'u. Na chwilę wskoczyliśmy do siebie i od razu publikuję to co napisane było na czas. Na przypomnienie w przyszłym roku będzie:) )

Dzień ojca tuż tuż i zastanawiam się z jakimi emocjami powinno się go,świętować.
Można przyjąć, że to dzień wdzięczności za to co dzięki Niemu mamy, za to kim jesteśmy, za poświęcenie, za dobry przykład.
Można też przyjąć ten dzień za okazje do całorocznego rozrachunku relacji z ojcem. Zarówno naszym jak i naszych dzieci, jeśli już je mamy. Okazję do podjęcia próby poprawy. Do zaległej rozmowy. Jednocześnie będzie to z całą pewnością najlepszy dla Niego prezent.
Ja zdecydowanie wykorzystuje tę okazję do zatrzymania się, skupienia na relacji. Na dostrzeżeniu za co jestem wdzięczna, jaką w zamian powinnam być córką. Co chcę zmienić póki jest czas. Jakiego ojca chcę dla swoich dzieci.
A w tym roku chciałabym przerobić ten dzień jeszcze dokładniej. Zapisać wszystko i za rok móc do tego wrócić.
Ilu Ojców mam w swoim najbliższym otoczeniu? 4.
Bóg Ojciec, mój Ojciec, Ten moich dzieci i Jego Ojciec.

Bóg.
Wierze w Niego, choć chyba nieco na swój sposób. Wybijam się z tłumu, nie chodzę co niedziela do kościoła, w święta ważniejsze jest dla mnie stworzenie wyjątkowej atmosfery wśród najbliższych niż słuchanie kolejny rok tego samego przez minimum godzinę. Choć powinnam. To część tradycji z mojego domu. Może nie dość mocna? Z czasem chcę do tego wrócić bo wiara daje mi spokój. Pamiętam, że jako nastolatka, kiedy nie radziłam sobie z czymś szłam i klęczalam przed ołtarzem. Pomagało. Być może abstrakcyjny ale chce żeby moje dzieci znały ten sposób na wyciszenie. Wyboru dokonają same, ale chciałabym im to pokazać. Na ta chwilę to jedynie chęci bo nie czuję się szczera w namawianiu Alka do mszy. Sama wolę w tym czasie iść na spacer, spędzić czas bardziej razem niż obok siebie w ławce. Spróbuje jeszcze innego kościoła. Odpowiednio przeprowadzona msza i odpowiedni człowiek przy ołtarzu to większa polowa sukcesu. Wtedy może przekonywac nikogo nie będzie trzeba.
Nie odwiedzam Go więc od dłuższego czasu ale wierzę, że istnieje. Kiedy zachwycam się naturą, dziękuje za to Jemu. Kiedy widzę klęski żywiołowe, tragedie ludzkie...dociera do mnie jak bardzo nie mam na nic wpływu. Tylko mi się wydaje, że mam kontrolę nad wszystkim. Może wszystko iść zgodnie z moim planem aż jednego ranka wydarzy się coś, przez co całkowicie odmieni się moje życie. I nic co do tej pory znaczenia mieć nie będzie. Ot tak. Jednego dnia. Wierzę, że to tylko wola Boża. Ale również w to, że być może za dobre wynagradza. I jeśli będę dbała i doceniała dane mu życie i szanse to kłód pod nogi nikt rzucał nie będzie. A jeśli jakieś napotkam przełożę je na naukę, na ćwiczenie swojej siły i osobowości.
Z wdzięcznością witać każdy nowy dzień chcę. I nauczyć tego moje dzieci. Wtedy żyje się lepiej. Roztropniej. Bez nadęcia. Zdecydowanie.
Wierzę, że sposób w jaki się żyje i to jak do niego podchodzi więcej znaczy i więcej jest warte niż rytuał coniedzielnej mszy. Wielu to praktykuje, a wychodząc bezczelnie łamią Boże przykazania. Są źli i niewdzięczni.
W to wierzę.

Mój Tata.
Jako najmłodsza z Jego córek wydaje mi się, że doceniam Go najbardziej. Może dlatego, że to nie na mnie uczył się rodzicielstwa. Ja pamiętam mniej popełnionych przez Niego błędów. Widzę niemal same dobre Jego cechy, te gorsze od razu usprawiedliwiam. Typowa córeczka Tatusia. Miałam być chłopcem, marzył o Synku...jestem ja. Dałam mu wnuka. I kiedy zaszłam w pierwsza ciążę przeszło mi przez myśl, ze chce mieć Syna również dlatego, że mój Tata o nim marzył. Żeby miał tego wymarzonego kompana do połowu ryb, do spacerów po lesie...
Przede wszystkim jest na prawdę kochanym Tatą i Dziadkiem. Nie przypominam sobie żeby umiał mi kiedyś odmówić. Pamiętam, że próbował ale ostatecznie wstawał z łóżka o 22, przebierał się z piżamy i szedł po batonika bo mialam nauki dużo, czasem jedynie wymowke, że potrzebuje czekolady na mózg, żeby lepiej mi się myślało. To dla mnie teraz nie do pomyślenia. No przesada. Mogłam pomyśleć wcześniej, mogłam zamiast tego batona, zrobić sobie kakao, mogłam iść sama bo sytuacje miały miejsce jeszcze w liceum kiedy imprezy całonocne już zaliczalam to i do sklepu po 22 iść mogłam. Szedł jednak On. Gotowy już do snu. Tak samo teraz zachowuje się w stosunku do wnuków. Czasem próbuje tłumaczyć, odmawiać...ale zanim te Małe diabełki uciekną się do łez On już ulega.
Mój Tata jest mniej wrażliwy i emocjonalny niż Mama. Cenie to w nim bardzo. Czasem zbyt ostre osądy wydaje. Czasem zanim pomyśli to robi. Nie ma w zwyczaju okazywać uczuć. Nie mówi o nich nigdy. Ale taki już jest. I dzięki Niemu właśnie, w dużej mierze, ja jestem jaka jestem.
Mimo tego, że daleko mu do ideału, pokazał mi wyraźnie cechy, którymi ma się wyróżniać mój przyszły mąż. Niesamowicie Jego osoba kojarzy mi się z dobrocią, ze spokojem. Rzadko się kłóci. To Mama jest tą wybuchową. On tym milczącym, co ją dodatkowo nakręca. Choć pod Jego wpływem się wycisza. Bardzo powoli ale...temperamentu się jednak nie oszuka:-)
Brakuje mi w naszej relacji bliskości, rozmowy. Nigdy nie rozmawialiśmy. Wymieniamy jedynie informacje. Od zawsze. A i tak uważam, że z całej 3 rodzeństwa mamy najlepszy kontakt. Szanuje to. On też kiedyś tego nie doświadczył. Skąd ma umieć teraz? Rozumiem to i szanuje wysiłek jaki włożył w wychowanie 3 córek. Mieszkanie z 4 kobietami. Przecież to musiało być chwilami okropne! Nie do ogarnięcia umysłem, przyozdobione rozkładaniem rąk z bezradności i zwyczajnej niewiedzy "o co do cholery w ogóle im chodzi?!".
Widzę u siebie dużo Jego cech. Jako nastolatka byłam raczej chłopaciarą. Wolałam męskie, to bardziej wyluzowane towarzystwo. Mam dużo dystansu do siebie, wyrozumiałości dla innych. Pewnie dlatego uwielbiam mieć syna, cieszę się bardzo, że już niedługo urodzę drugiego. Nie wykluczam, że w którymś momencie zacznę mieć po dziurki w nosie tych litrów testosteronu. Wtedy tym bardziej zobaczę co mógł czuć mój Tata jako jedyny mężczyzna w rodzinie. Wg mnie odwalił kawał dobrej roboty i robi to nadal zarówno w stosunku do mnie jak i do wnuków. Widzę też niesamowitą zależność. Mój Tata ma wiele cech jakie pamiętam u swojego Dziadka od strony Mamy. A wiec szukała w przyszłym mężu swoim podobieństwa do swojego Taty. Dokładnie tak samo ja. 

Tata moich dzieci.
Mój mąż jest ponadprzeciętnie uczynny, dba o innych bardziej niż o siebie, ostatnio nawet zobaczyłam swoje dzieciństwo, kiedy Alek jęczał wieczorem, że chce loda. Rano byli w zoo i zjadł dwa. A dokładnie zjadł Piotrkowi bo On całą wycieczkę twierdził, że nie chce, po czym próbując od Piotrka już mu nie oddawał. Ale to się nie liczyło bo to nie był cały Jego, rozumiecie...czyjś się nie liczy ;-) i ten mąż mój uległ. Choć nie było podstaw. Choć Alek nie miał racji. Jak ja kiedyś...o 22 batonika na mózg. Poszczęściło mi się niesamowicie bo On ma cech wspaniałych ponad miarę. Bo jest też dla mnie wsparciem, mogę na Niego liczyć, możemy pogadać o metodach wychowawczych testowanych na naszych dzieciach. O tym jaką zastosować dietę, kiedy. O wycieczkach, o ubraniach, o meblach do samodzielnego zrobienia. Oczywiste, że każdy z tych tematów przerabiany jest z różnym zainteresowaniem, nie każdy mu leży ale nie spławia mnie. To fajnie z Jego strony. Pisałam o tym nie raz ale to wszystko jest wypracowane. Kiedy się poznaliśmy bliższe mu były praskie walki i wyścigi samochodowe niż noszenie dziecka na barana czy prasowanie mikroubranek. To jaką drogę przeszliśmy...On przeszedł-jest niesamowite. Zasługuje na wiele. Na na prawdę wiele. Mam nadzieję, że żadne z nas tego nie zepsuje. Do tego przecież wystarczy chwila.
Tak samo jak mój Tata, Piotrek nie umie się kłócić. On nie pyskuje, nigdy nie widziałam Go 'w akcji'. Tzn czasem kłóci się ze mną. Ale to ja zaczynam. To ja wypominam i krzyczę. Z rodzicami nigdy. Znamy się ponad 6 lat. Mieszkaliśmy u Jego rodziców kilka miesięcy i nigdy nie byłam świadkiem ich kłótni. Jego rodziców zresztą też nie. Może ze dwa razy jakoś ostrzej zdania zamienili, ale po godzinie jakby sprawy nie było. Także męża takiego zawdzięczam Teściom. I wiedzę praktyczną, że to o przykład tu chodzi. Nic nie dadzą rozmowy, tłumaczenia. Jak rodzice nie drą kotów to i dzieci nie będą tego robić. Ot tak. Na 99%.

Tata Piotrka?
Żyje po to żeby pomagać innym. Nie liczy na nagrodę. Na zapłatę. Gdzieś potrzebna pomoc? On tam będzie w 30 minut!! Poważnie, widziałam na własne oczy. Nie trzeba powtarzać dwa razy. Możesz być obcy a możesz znać i nie odzywać sie 5 lat. Powiesz, że Go potrzebujesz i On pomoże. To Anioł nie człowiek.
Uwielbia swojego Wnuka. Nieba by mu przychylił.
To wspaniałe, że takie geny mogą się powielać. To wspaniałe, że spotkałam takiego mężczyznę, że został moim mężem, że ma takie korzenie, że nasze dzieci mają takich wspaniałych dziadków a my rodziców.

To przerażające jak różni byli moi poprzedni chłopcy! Ale to bardzo cenne mieć porównanie, może również dzięki temu tak doceniam co teraz mam:-)

No to wszystkiego dobrego Tatusiowie!

14 czerwca 2016

pozwól sobie nie robić nic i zobaczyć jak bardzo było warto

Życie, to prawdziwe nam ucieka. 
Śmiem twierdzić, że nie umiemy już żyć.
Bo żeby żyć na prawdę trzeba umieć dostrzegać. Umieć się zatrzymać. Ponudzić się, żeby wnioski nasuwały się same, żeby mądrość, tą życiową zdobywać.
A my?
Zamiast siedzieć bezczynnie, wpatrując się w tak szybko zmieniającą się, doroślejącą twarz swojego dziecka, z bezczynności właśnie łapiemy za telefon i przeglądamy zdjęcia cudzych, dziecięcych twarzyczek... Bez większej uwagi, a celu to żadnego, przewijamy stronę facebook'a. Nie umiemy nic nie robić. I nie zdajemy sobie sprawy z tego jak bardzo to jest ważne. Ile się wtedy wydarzyć może! Myśli ile, skutków tego nicnierobienia... Być może wtedy zauważylibyśmy coś niepokojącego w wyglądzie/zachowaniu dziecka, czego w biegu Jego i naszym dostrzec nie sposób. Może Ono, widząc ze nie jesteśmy niczym zajęci, założy, że nie powiemy "później", "nie teraz" i zacznie nam coś opowiadać. Coś, czego być może w żadnej innej chwili opowiedzieć nie miałoby ochoty.
Miewamy do dzieci pretensje, że bawić się same nie potrafią. Że nudzić nie umieją. Przecież doskonale wiecie, że One z Was to jak z gąbki... Jak widza rodziców w ciągłym pędzie, w ciągłym "coś robieniu" to skąd maja wiedzieć jak spędzać czas zupełnie wolny? Jak maja sami decydować o tym co będą robić, na co maja ochotę, jeśli wszystkie dni obowiązkami, zajęciami przepełnione? Nie muszą myśleć bo wszystko wiadomo i co po czym nastąpi już zapamiętały.


A co ze zwyczajnym odpoczynkiem? 
Wierze, ze każdy rodzic chce dla swojego dziecka jak najlepiej. 
Jestem pewna, że nie chcecie żeby stały się korpomaszynami bez ambicji większej niż ta, żeby było ich stać na lans. Na markowe ciuchy i mieszkanie w prestiżowej dzielnicy dużego miasta. Bez marzeń, bez poczucia własnej, ogromnej wartości wykraczającej poza finanse czy pozycje w firmie. Bez pasji, bez odpoczynku. 
Wierzę, że nie chcecie patrzeć jak Wasze dziecko gaśnie w oczach, starzeje się z przemęczenia, z zabiegania, z wiecznie zajętej czymś głowy, wiecznie czymś do załatwienia. Widzieć, że nie rozumie co jest najważniejsze w życiu. Że czas dla Was znaleźć powinien, bo coraz bliżej momentu, kiedy kolej losu Was dopadnie ale nie ma kiedy. Nie umie ocenić szali na której stawia rzeczy "to do". Zbyt późno zrozumie, że to ludzie w okół Tworzą jego świat, jego życie, wspomnienia. Że to nimi w głównej mierze należy się otaczać, nie zleceniami do realizacji. 
Trzeba łapać chwile, mieć co opowiadać w czasie rodzinnych spotkań, w ogóle mieć czas żeby w nich uczestniczyć. Bonusy i premie w firmie nie są trwałe, o nich szybko się zapomina. Niezwykle krótko maja jakakolwiek wartość. Ale tego sam może się nie nauczyć. To trzeba mu pokazać, nakierować, doprowadzić swoi przykładem. On sam zadecyduje co woli. Co wg niego więcej warte. Ale umiejętność nicnierobienia jest wg mnie w dzisiejszych czasach na wagę złota. Profity jakie płyną z chwili wyłącznie dla siebie są niezmierne. I to na pozór jedynie bezczynność. Wtedy dopiero otwiera się przestrzeń dla myśli wolnych, dla spojrzenia na coś z boku, bez ciśnienia, bez presji. Świat współczesny goni, pcha nas na przód, zalewa nowinkami, technologiami, ułatwieniami... Jest tego tyle ze brakuje nam czasu. Choć ta technologia to ten czas właśnie miała nam darować. Pierze pralka a nie my na tarze każdą rzecz po kolei. Z całego dnia naczynia do zmywarki i 30-40 min mamy zysku! Na poczcie nie stoimy bo zamiast listów-maile. Zamiast opłat na poczcie, robimy przez internet w minut 5, wszystkie. Zakupy-kolejki?Jakie kolejki jak obecnie wszystko można on-line kupić z dostawą do domu?
A co my robimy z tym dodatkowym czasem? Godzinami całymi dzięki wynalazkom podarowanymi?
No niestety nie wykazujemy się szczególną mądrością w tej kwestii. Ani wdzięcznością. Ułatwienia są. Przyspieszenia. Ale korzystamy w nadmiarze też z tych, które ten darowany i ten już nie, czas nam kradną. Tak łatwo się zasiedzieć przy telefonie. Wciąga przeglądanie ciuszków i dodawanie do koszyka, choćby na kiedy indziej. Trudno oderwać się od portali społecznościowych, choć tam w większości obrazki udostępniane, reklamy, zdjęcia cudzych dzieci - przekładamy oglądanie chwil z czyjegoś życia ponad przeżywanie z bliskimi tych własnych. Ponad tworzenie wspomnień naszym dzieciom i nam samym, na stare lata. 
A co jeśli to zabieganie, czas wykradany on line w końcu partnera Wam zabierze. Okaże się, któregoś dnia, że rozmawiać z Nim to już nie ma o czym. Właściwie to nie wiadomo też jak. Zdania się nie sklejają jakoś. Nie wiemy co u Niego i niewiele nas to interesuje, bo akurat jest chwila na zaglądnięcie czy ktoś coś gdzieś nowego udostępnił. Pisząc to myślę "paranoja", "absurd", "to się dzieje?". Dzieje. Pod moim dachem, sufitem raczej -również. I pod wieloma innymi też. Grunt to sobie uświadomić. I uderzyć w pierś postanawiając coś z tym zrobić.

Każdy musi zacząć od siebie. Dać przykład dzieciom.
Ja tak postanowiłam. I piszę ku pamięci. Swojej. A może komuś jeszcze tym wpisem dam cichego kopa.

Z domu wyniosłam, że nudzić się to coś złego. Że nie można. Że zawsze jest coś do zrobienia. Że leżenie to strata czasu. A mój mąż zupełnie coś innego. Na tym polu zderzeń było chyba najwięcej. Bo kiedy On odpoczywał po pracy mnie nosiło. Wynajdywałam mu zajęcia byleby bezczynnie nie siedział. Weekend był od nadrabiania wszystkiego co się dało. Nie było miejsca na radość ze swojej obecności. Nie było leżenia we trójkę, tak żeby dziecko czuło obecność Mamy i Taty razem. Widziało, że rodzice w swoim towarzystwie dobrze się czują, umieją bawić, dzielą się radością i czasem. Długo mi zajęło oduczenie się tego. Samo rozpoczęcie zmian. 
Najpierw gdzieś zasłyszałam/przeczytałam, że to ważne. Takie na prawdę istotne. Później to zrozumiałam. Kolejno poczułam jak ciężko mi wprowadzić to w życie. Jak mocno wtarte w siebie mam zachowania z domu. Do tej pory nie jest tak jak bym chciała. Ale już chociaż innym odpoczywać daje. I nie denerwuje się wcale, że ktoś nic nie robi, kiedy ja w okół widzę do zrobienia dużo.

Słowo na dziś

"Jaką trzeba mieć siłę, jaką potężną moc, by temu światu powiedzieć: nie.
Być sobą na przekór poklaskowi, pieniądzom, powodzeniu."

Pani Stanisława Celińska w wywiadzie dla Urody Życia

9 czerwca 2016

stary wpis. nowy wstęp. ciągle aktualne myśli

Robiąc porządki w roboczych wpisach odnalazłam to.
Od tamtego czasu nie zmieniło się nic. Poza Fasolką. Czułam dokładnie to samo, wiedziałam do czego dążę i udało się znów. Tym razem bardziej. Fasolka siedzi w moim brzuchu już 33tygodnie. Czekamy. Całą trójką na kolejny mały Cud.
Nie każda Kobieta nadaje się do dbania jedynie o "ognisko domowe", doskonale to rozumiem i nie krytykuję ani Mam, które wyczekują końca urlopu macierzyńskiego zanim on się w ogóle rozpocznie, ani tych, które kilku miesięczne dzieci oddają pod opiekę Niani. Wiem, że czasem z tą Nianią to lepiej będzie i wspomnienia piękne na całe życie, niż ze zmęczoną i sfrustrowaną codziennością Mamą. 
Lepsza Mama szczęśliwa i pełna energii do zabawy popołudniami niż taka na pełen etat z przymusu.

Ja sprawdziłam. Moje marzenie właśnie się spełnia. 
Jest ciężko i fizycznie i psychicznie. Będzie jeszcze ciężej. Ale ja ten wysiłek lubię najbardziej. I praca z doskoku coby nie oszaleć na pewno. 
Miniony czas nauczył mnie więcej doceniać. Widzieć więcej. 
Niesamowicie cenię Męża mojego i z miejsca tego i każdego innego Mu dziękuję, bo to wszystko dzięki Niemu właśnie. Wziął na swoje barki utrzymanie całej rodziny. Tym bardziej staram się nie narzekać, że mi czasem ciężko. On to wie. 
On pracuje ciężej, to wiem ja. 
Po kilku latach zdałam sobie sprawę jak ważny jest podział obowiązków. Ale taki świadomy. Z obu stron. 
Taki, że Mąż pracuje poza domem, żebyśmy mieli za co żyć a ja pracuję w domu, dbam o rodzinę, tworzę naszą wspólną codzienność, wspomnienia Naszych dzieci. Wiem, że to ja powinnam planować wspólny czas, ten w którym może uczestniczyć Tata nie martwiąc się już o nic. Bo najważniejsze żeby był. Dla tych dzieci właśnie. Dla mnie. 
Prawda jest też taka, że często ten Tata, kiedy popołudnie ma wolniejsze to w domu jeszcze praca czeka. Bo z kranu cieknie. Bo zlew zapchany. Bo ciężkie kartony na szafę włożyć trzeba. 
Za swój ogromny sukces uważam, że nauczyłam się być za to wszystko wdzięczna. 
Bo najłatwiej powiedzieć sobie i Jemu, że to wspólny dom i ma się w nim udzielać. Że taki Jego obowiązek. 
Najłatwiej też wtedy Jemu odpowiedzieć, że jest zmęczony po 10h pracy a Ty cały dzień przesiedziałaś w domu, to niech ten kran do soboty poczeka. 
Zdradzę Wam w sekrecie...niuans taki. Dobro wraca. 
Można dojść do tego bez słów. Bez dłuższej rozmowy nawet bo o nią czasem  najciężej. 
Przestałam żądać wykonywania poleceń, kiedy mi pasowało. Zaczęłam wypatrywać momentu, kiedy On już trochę odpocznie po pracy, kawę wypije, z dzieckiem się pobawi i wtedy zwyczajnie, najspokojniej jak umiem mówię czego od niego potrzebuję. Najczęściej zaczynam "chciałabym żebyś mi w czymś pomógł". Już samo to zdanie brzmi bardziej zachęcająco niż komenda dla przygłuchych i domyślnych: "kran cieknie!", "zlew byś naprawił a nie tak siedzisz!" - no z tego od słowa do słowa kłótnia gotowa. 
Jak Ty miło i grzecznie to i odpowiedź w podobnym tonie wraca.

Przestałam też się wyręczać. Złapałam się na tym, napiszę uczciwie bo pewnie nie ja jedna, że jak Tata w domu to ja mniej muszę. Obowiązków jakby mniej. Nie zmywam zaraz po obiedzie jak to się dzieje, kiedy Go nie ma, bo może On tym razem. Nie wstaje na pierwsze wołanie dziecka z rana tylko łokciem szturcham Jego. A przecież On mnie do swojej pracy w zastępstwie nie wysyła! Przecież jakim już odciążeniem jest zajęcie się dzieckiem  w ciągu dnia. Ten spacer przed obiadem np. tylko ich taki, a Ty w tym czasie obiad nastawiasz szybciutko i nogi możesz wyciągnąć na minut co najmniej 3o! A możesz też nadgonić inne obowiązki w luksusowych warunkach bo dziecko bezpieczne i do tego czas najprzyjemniej spędza. Po obiedzie zabawa też może być głównie z Tatą a Ty zdrzemnąć się nawet możesz. No, albo pobawić się wspólnie w imię idei "dbam o wspólne wspomnienia". Twój wybór".

Najważniejsze to do siebie dotrzeć, zrozumieć. 
Tak. Muszą chcieć obie strony. W tej kwestii obejścia na około nie ma.

(Jak zwykle przydługi wstęp.
Tak pisałam prawie rok temu)

Bo najważniejsze to dotrzymywać obietnic złożonych samemu sobie, prawda?

Niemal dokładnie, 11 miesięcy temu założyłam tę stronę, napisałam nieudolnie i nie przemyślanie dwa teksty a chwilę później zaczęłam pracę zawodową, tym samym odkładając pisanie na 'niewiadomokiedy'. Praca okazała się zajęciem dwu etatowym, przyciąganym w głowie do domu, wymuszającym zaniedbanie tego co przed nią było bezdyskusyjnie najważniejsze. Z początku było dobrze, nawet bardzo bo po 3,5 roku zajmowania się dzieckiem objęcie zupełnie innej funkcji, otrzymanie ważnego i ambitnego zadania i stanie się bardziej niezależną finansowo było dla mnie brakującym elementem do mojej krainy szczęśliwości. Znalazłam pracę taką jak chciałam, miałam wracać do domu usatysfakcjonowana, zmotywowana i świetnie godzić to z obowiązkami domowymi bo przecież KAŻDA kobieta to robi. Każda po urlopie macierzyńskim czy wychowawczym wraca do pracy, Dzieć do żłoba albo przedszkola, widują się wszyscy wieczorami, SuperEkstraFajerwerki jak Mama kończy pracę na tyle wcześnie, że sama odbiera Go z przedszkola i właściwie nie odczuwają większej zmiany. I sobie radzą, bo wiedzą, że tak trzeba, taka kolej rzeczy czy jak kto sobie to tłumaczy...

A tu właśnie pojawiła się moja zadra. Moja praca kończyła się 2x w tyg tak że biegłam po Syna do przedszkola. Pozostałe dni zaprowadzałam Go a po powrocie zastawałam go w łóżeczku, czy w lepszym wypadku w czasie ostatniej bajeczki (w lepszym bo to dawało nam możliwość na jeszcze świadome przytulasy). Im lepiej szło mi w pracy tym większe poczucie winy miałam wracając coraz później do domu. Bo placuszków nie smażyłam od 2 miesięcy a Syn tak bardzo je lubi, bo ciasto ostatnio było ... nie umiałam sobie przypomnieć kiedy. Najgorzej było w dni wolne, cały miniony miesiąc, jak budził się rano i pytał "a kto się mną dziś zaopiekuje?" (zdarzało się, że co dzień inna babcia, dziadek...) a popołudniami mówił "mamo ja nie chcę żebyś Ty pracowała. Chcę żebyś to Ty ze mną zostawała". Serce mi rozrywało. A zanim urodziłam swojego Czterolatka snułam plany jaki będzie mój wymarzony dom, że będzie pachniało ciastem co niedzielę, że będę wymyślała rozmaite śniadania bo pierwszy posiłek jest najważniejszy i ważne czym się człowiek odżywia od małego bo na niewiele rzeczy już mamy wpływ a to co jemy jest nieliczną na którą jeszcze mamy, że będziemy całą rodziną chociaż jeden dzień w miesiącu spędzać daleko od domu poznając nowe zakątki i skupiając się jedynie na sobie, że nie ominie mnie ŻADNA WAŻNA CHWILA z życia moich dzieci dopóty, dopóki One będą mi pozwalały w nich uczestniczyć...


Dość długo mieszaliśmy z moimi rodzicami i do tego ja nie pracowałam na etacie, więc w dużej części udało nam się tworzyć takie wspomnienia o jakich marzyłam dla swojego Dziecka. I do tego bliskość kochanych Dziadków - miłości na co dzień razy 2;) I tak do momentu aż poszłam do pracy. Od tamtej pory nie mam do czego sięgać pamięcią, żeby powiedzieć sobie "było tak jak chciałam". Jedynie wydarte na siłę chwile i ciągle piętrzące się zaległości domowo-wychowawcze. Nerwy bo trzeba iść do dentysty a nie ma odpowiedniego dnia na wzięcie wolnego. Niestety zawód nie pozwala mi na pracę jedynie na godziny poranne i wychodzenie w punkt. Dlatego też od dłuższego czasu poważnie analizowałam rzeczy ważne i ważniejsze, upływający czas i swoje marzenia. Myślałam po co mi to wszystko do cholery?! Płakałam wieczorami bo nikt nie rozumiał. Bo słyszałam "przecież nie Ty jedna", "bo tak już jest, nic nie poradzisz...". Jak to nic nie poradzę? ZAWSZE jest jakieś rozwiązanie, rzadko łatwe ale ja nie chcę za lat kilka płakać znów. Płakać, że dokonałam złego wyboru. Że bałam się nieznanego. Że wybrałam MIEĆ zamiast BYĆ.


Jest wiele Kobiet, które tak się nie rozczulają, które uspokaja fakt, że dziecku nic złego się nie dzieje pod opieką dziadków czy opiekunki. Kobiet, którym wystarczają wspólne niedziele. Podziwiam je. Za opanowanie.

Ja nie umiem. Ja nie umiem pogodzić tych wszystkich rzeczy. Nie umiem się nie rozczulać i nie myśleć o tym, że moje dziecko dorasta i że dziś mówię mu, "nie mam czasu na wspólny spacer bo muszę iść do pracy" a 'jutro' to moje dziecko mi powie, że nie ma czasu porozmawiać o tym co u niego. Że przez brak obecności, poświęconego czasu i rozmowy przeoczę jakiś problem, nie zauważę, że dzieje się coś złego a On sam do mnie nie przyjdzie bo przecież i tak zapewne odpowiem "teraz nie mam czasu". Tego nie wybaczyłabym sobie nigdy,

Bogu dzięki udało nam się wystarać o drugie dzieciątko, mamy upragnioną Fasoleczkę, mam czas dla Synka. Mam nadzieję tego daru nie zmarnować i nadrobić miniony rok. Spróbowałam jak to jest pracować w moim zawodzie i dawać z siebie 200%. Dziękuję, to nie dla mnie. Później poszukam pracy. I będzie to praca od-do, bo najważniejsza jest dla mnie RODZINA.


Obiecałam sobie na początku starań o Brzuniową Fasolkę, że jak nam się uda to wrócę na bloga:) Powtarzałam to co miesiąc, minęło ich aż 7 i oto jestem ze swoją historią w skrócie ;)





5 czerwca 2016

TRUD MACIERZYŃSTWA. MÓJ.

Moje macierzyństwo chyba jeszcze nigdy wcześniej nie było tak chaotyczne, wystawiające na próbę, otrzeźwiające jak teraz... 
W pt rozczulałam się nad tym jak Alek mówi o swojej pierwszej miłości. Jak dojrzale pięknie, delikatnie tak. Mój mały mężczyzna. A w sobotę od rana strzępił moje i tak wątłe przez hormony nerwy...
Bo mało, że dzień dziecka na kilka dni rozłożony i prezenty co dzień...przez dni 3. Bo rodzina spora i każdy w inny dzień miał wolniejszy czas. 
(Może i tu pies pogrzebany...)
To od sobotniego ranka właśnie, On pędzi do Cioci Ani bo i tam prezent czeka! Reszta już nie taka atrakcyjna. Przetrwałam to dzielnie. Wyszykowaliśmy się szybko, pojechaliśmy, prezent udany, radość była. Do wieczora, kiedy to z katalogiem LEGO zasiadł i wymieniać zaczął co on chce kupić za otrzymane pieniążki! 
Czy słusznie szlag mnie trafił? 
Staram się wprowadzać ograniczenia. Obserwuje, rozmawiam z dziadkami, dziele się uwagami...tłumacze Synowi. Ale argumentem są też koledzy, którzy mają. Dlaczego on ma nie mieć...

Pyskowanie się zaczyna. Moje wrażenie, ze Mały czasami 'wyżej sra niż...'. Tak, nie jestem idealna. Nie staram się być. Choć może czasami... 
Na pewno się gubię. Też czasem. W tych wszystkich sposobach, metodach, radach. Czasem okoliczności są bardziej sprzyjające...no a czasami mniej. Czasem taki wieczór nie robi większego wrażenia. Po raz setny tłumacze...a czasem wystarczy, że idzie do mnie z tym nieszczęsnym katalogiem a ja już się w środku gotuję cała. I nie wiem czasem zupełnie co robić. Ręce rozkładam bezradnie. Wstaje rano a on znów to samo. 
Czasem wstaje rano a on zupełnie inaczej i dzień taki piękny ze nie pamiętam o wczoraj. 

Może obojgu nam ciężko bo Taty ostatnio wyraźnie mniej. Czasem tydzień się nie widzą...a ja widzę go przez minut kilka, jak wraca po północy. Wychodzi przed 6 rano... Ale już niedługo będzie spokojniej. Może i Alkowi będzie wtedy lżej, łatwiej...co dwie głowy to nie jedna. Zagubiona w dodatku czasem. Z wyrzutami sumienia, i tym niepewnym w brzuchu.

Ale dziś jest niedziela. Wszyscy w domu. Choć nie zaczęła się tak jakbym chciała...to nie tak najgorzej jednak. Będzie lepsza niż wczorajsza sobota. Postaram się o to.
.
.
.
Była lepsza. Udało Nam się.

1 czerwca 2016

SYN

Syn. 
O którym się mówi, że bardziej Mamusiny. 
Ten, którego kocha się najmocniej, kiedy nabroi...absurdalnie.
Który swoją małą, nieporadną, niewinną ale już męskością powala na łopatki w najgorszy dzień. 
Ten, co jeszcze dzieckiem jest a już opieką otacza, w geście krótkim. 
Przy którym ma się na uwadze czy aby tymi lalkami i gazetkami Barbie to nie za bardzo się interesuje...bo chce się bardzo zachować zdrowy rozsądek, umiar i dawać wybór. Niech decyduje. Ale w tym samym czasie czujność, głupia taka się zapala! A on przecież od małego z wózeczkiem po placu i wiem, że dlatego właśnie, że wspierałam i te miśki do wózka dawałam, On teraz taki opiekuńczy, z ogromnym zapasem empatii. Bo pozwoliłam mu się tego nauczyć. 
Ale wiadomo, że dziewczynka.z samochodzikami jest ok a na chłopca z wózeczkiem to już spojrzenia niemrawe. Teksty "to dla dziewczynek", "chłopcom nie wypada" - rozumiecie? Ludziom się od razu coś wydaje! Niewiarygodne...że ja też o tym czasem.
Mój syn nie musi być twardzielem. Choć ma wzorce odpowiednie ku temu. 
Teraz jest delikatny, kochany, do rany przyłóż ale jak uwielbia walki! Kiedy tylko może z Tata boksy ślą. 
Mimo to jeszcze nigdy nikogo nie uderzył na prawdę, bo jak twierdzi "może zaboleć go bardziej niż mnie, kiedy mnie popchnął". Kurcze, no ideał. Z jednej kropli z Tatkiem swoim. Siłacz o gołębim sercu. 
Matko, jaka ze mnie szczęściara! Mam ich dwóch!
Ciekawe jaki będzie ten Trzeci...

No i tak ta Matka z Synem życie całe chce się przyjaźnić. Nadążać za nim. Żeby poopowiadać co u niego sam kiedyś przyszedł. Żeby nie czuł się niezręcznie, że to z mamusią, żeby to nigdy wstyd dla niego nie był, żeby tylko...umiał i nie wstydził się kochać.


Z okazji dnia Dziecka życzę swoim i Waszym Dzieciom, żeby zawsze nam - Rodzicom się chciało

placki na kolację smażyć
ciasto kręcić na niedzielę (chociażby)
babeczki piec, kiedy tylko najdzie Dzieci na nie ochota
bawić się na podłodze przez całą godzinę 
planować dni wolne, żeby były pięknym wspomnieniem za miesięcy kilka. Tym bardziej jeśli tych wolnych jest jak na lekarstwo
o te wspomnienia dziecięce dbać, zbierać pamiątki, podpisywać, pamiętać i kiedyś opowiedzieć, pomóc przypomnieć
cierpliwie uczyć jazdy na rowerze/rolkach/deskorolce
tłumaczyć tyle ile trzeba dlaczego "nie", zamiast mówić "nie, bo nie", "nie, bo ja tak mówię"
wspierać przy upadku, czasem bez słowa podnosić i pozwolić nauczyć się życia na własnych błędach
pamiętać jak to było za naszej młodości, żeby później nie zrzędzić za wiele 

I życzyć bym chciała tym Dzieciom jeszcze 

uśmiechu zawsze szczerego, 
śmiechu aż do bólu brzuszka przynajmniej raz dziennie, 
ciekawości i dociekliwości w poznawaniu świata, 
uporu nieustającego w dążeniu do celu,
żeby nie poznały smaku lęku i strachu,
żeby nie poznały na sobie co to głód i choroby groźne,
żeby miały w sobie dość odwagi i empatii żeby świat ten zmieniać na lepsze,
żeby mogły zawsze na nas liczyć.